„To co Ty jesz?” – takie pytanie zawsze pada podczas rozmowy na temat sposobu żywienia, jaki wybrałam, zaraz po tym kiedy wymienię produkty, których nie jem 🙂 . Przez to, że jesteśmy zasypani gotowymi produktami, takimi jak chleb i inne mączne wypieki, słodycze, produkty mleczne, czy sproszkowane „jedzenie”, nie wyobrażamy sobie naszej codziennej diety bez nich… A przecież jeszcze nasze babcie jadły tylko to, co same sobie posadziły w polu, wyhodowały, a potem przetworzyły w domu. Nie było dostępu do tylu gotowych produktów jakie mamy teraz. Owszem jest to wygodne, ale niestety takie jedzenie nie ma nic wspólnego z wartościowym pożywieniem, które ma nas odżywić. Dodatkowo są to celowo tak smaczne produkty, że wykształcamy w sobie przekonanie, iż nie możemy się bez nich obejść…
Zasady diety eliminacyjnej (klik) wyjaśniłam w skrócie już wcześniej, jednak przypomnę na czym się ona opiera. Eliminujemy produkty, które drażnią nasz organizm powodując stany zapalne i alergie, tzn.:
- zboża oraz produkty zbożowe (w szczególności glutenowe (klik),
- mleko (klik) i wyroby nabiałowe,
- cukier rafinowany (klik) i wszystkie produkty, w których jest schowany, a jest on niemal wszędzie, nawet z wyrobach wędliniarskich
- wszelkie gotowe produkty sklepowe, które zostały poddane przetworzeniu, aby wyeliminować toksyczne dodatki i ulepszacze stosowane podczas ich produkcji,
- niezdrowe tłuszcze czyli niestabilne oleje roślinne z dużą zawartością kwasów omega 6 (olej rzepakowy, słonecznikowy, margaryna, itp.) oraz wszelkie tłuszcze trans
- silnie przetworzone sklepowe wędliny
- warzywa strączkowe, które zawierają sporo substancji szkodliwych, takich jak lektyny, saponiny i kwas fitynowy (moczenie i gotowanie niewiele zmniejsza ich silnie drażniących właściwości)
Moja dieta opiera się na produktach o jak największej gęstości odżywczej, które są jak najmniej przetworzone, bo przetwarzam je sama w domu, gdzie mam pełna kontrolę nad tym procesem 🙂
Elementy składowe moich posiłków to:
- warzywa i owoce, jako źródło węglowodanów, najlepiej z małych, prywatnych gospodarstw, gdzie nie używa się chemii,
- zdrowe tłuszcze, do obróbki termicznej głównie olej kokosowy (klik), smalec, masło ghee, olej palmowy, a oliwa z oliwek tylko do potraw na zimno,
- białko pochodzenia zwierzęcego i roślinnego (jaja od szczęśliwych kurek, mięso z chowu tradycyjnego, podroby, ryby, czasami kupuję dobrej jakości kiełbasy lub salcesony, o ile jestem pewna ich składu),
- grzyby,
- przyprawy i zioła, świeże i suszone – to bogactwo antyutleniaczy i minerałów,
- bezglutenowe zboża – głównie biała kasza gryczana, kasza jaglana
- naturalne substancje słodzące – miód, cukier kokosowy,
- nasiona i orzechy – będę je wprowadzać w późniejszych etapach. Bardzo ważna uwaga – nigdy nie poddajemy nasion i orzechów obróbce termicznej z uwagi na zawartość niestabilnych kwasów tłuszczowych, dlatego mąki z orzechów nie są polecane do pieczenia. Dodatkowo przed spożyciem nasion i orzechów dobrze jest je namoczyć w wodzie przynajmniej przez 12 godzin, aby pozbyć się kwasu fitynowego, który utrudnia wchłanianie składników odżywczych.
Staram się jeść maksymalnie 3 do 4 posiłków dziennie, ponieważ dla naszego układu trawiennego jadanie co 2 godziny to zbędne obciążenie. Nawet jeśli zjemy małą przekąskę, nasz organizm musi uruchomić całą machinę, która strawi i wchłonie naszą zachciankę, a na ten cały proces potrzeba bardzo dużej dawki energii. Nasz układ trawienny też potrzebuje przerw w pracy 🙂
Jem dwa główne solidne posiłki, które składają się z warzyw, tłuszczów (klik) i białka zwierzęcego (jaja, mięso, podroby lub ryby) oraz lunch i podwieczorek, czyli owoce lub zdrowe desery (klik). Codziennie piję rosół gotowany na kościach(klik), ponieważ jest źródłem kolagenu, który goi nieszczelną śluzówkę jelita. Jem zawsze do syta i nigdy, przenigdy nie liczę kalorii 🙂
Poniżej przedstawiam wam przykładowy jadłospis na cztery dni:
Dzień 1.
Śniadanie: 3 jajka z patelni z płynnym żółtkiem na oleju kokosowym, puree z dyni, kilka plasterków wiejskiego salcesonu, musztarda Dijon, kiełki z brokuła.
Lunch: Galaretka (klik) z soku jabłkowego z gotowanym jabłkiem, banan.
Obiad: Mielona wołowina duszona na nierafinowanym oleju palmowym z cebulką i pieczarkami, kurkumą, pieprzem, solą kłodawską, gotowany brokuł i kalafior, kubek rosołu.
Dzień 2.
Śniadanie: Wędzona makrela, awokado, świeży ogórek, rukola, rzodkiewka, kubek rosołu.
Lunch: Banany i suszone daktyle z cynamonem cejlońskim.
Obiad: Gulasz z serca wieprzowego z cebulką na oleju kokosowym, tymiankiem, kurkumą, pieprzem i solą kłodawską, pieczona marchew i pietruszka.
Podwieczorek: Brownie z cukinii (klik).
Dzień 3.
Śniadanie: 3 jajka z patelni z płynnym żółtkiem na oleju kokosowym, cukinia, pieczarki, natka pietruszki, kubek rosołu.
Lunch: Banany z borówkami.
Obiad: Mięso gulaszowe z indyka na smalcu gęsim, młode buraczki, cebulka, cukinia.
Dzień 4.
Śniadanie: 3 jajka z patelni z płynnym żółtkiem na oleju kokosowym, pietruszka i marchew z rosołu, rzeżucha (kiełki klik), kubek rosołu.
Lunch: Melon z suszonymi daktylami.
Obiad: Udziec cielęcy pieczony z pieczarkami i brokułami, awokado.
Podwieczorek: Mus truskawkowy z mlekiem kokosowym.
Oczywiście pomiędzy posiłkami piję wodę (klik), kawę i napary z mięty, pokrzywy i rumianku. Ostatnio szaleję za yerbą z miętą i trawą cytrynową 🙂 Wspaniale orzeźwia!
Jak widać, moje posiłki są bardzo proste, ale smaczne, sycące i zdrowe. Uwierzcie mi, że nie potrzeba chleba, ani produktów mącznych, żeby się najeść, a życie bez cukru jest dużo prostsze, ponieważ kiedy organizm się oczyści, nie ma skoków energetycznych i nagłych napadów głodu w sklepie przed półkami z łakociami… Wszystko pięknie się stabilizuje i regeneruje, ale na to potrzeba czasu 🙂 .